Troszkę spóźnione wieści...ale prawdziwe.
Dwóch miłośników szerokiej łydki niejaki Jerry i jego Kuzyniak wystartowali w klasie Open na rajdzie Wertepy.Pokonując w agonii na rowerze, z buta i w kajaku 50km wbili się cudem, jak twierdzą na drugą pozycję.Znając zdolności nawigacyjne Jerrego wszyscy są w szoku. Z relacji na żywo, odcinek kajakowy był największym wyzwaniem. Nie potrafią powiedzieć ile procentowo pokonali w wodzie a ile w kajaku, ale nie było to podobno po połowie :). Gratulacje dla Panów weteranów.
Przypomnę ,że Jerry jest jednym ze starszych uczestników 4ligi.
Szczegółowe wyniki na stronie Wertepów.
Gratulacje!!!
TEAM CLIMBING 4LIGA
3 czerwca 2010
13 maja 2010
Szkolenie wspinaczkowe też może się zamienić w koleżeński wyjazd.
Ha hu ha ...Odwiedziłem po raz kolejny Chorwację z kursem wspinaczkowym i szalałem po Wąwozie Paklenicy. Podobno w Polsce na długi weekend padało...a tam też padało ale oczywiście mniej.Wspinałem się z chłopami przez siedem dni no i padło siedem dróg.Znowu łącznie tysiąc metrów zostało złamane:)
Nawet jakieś 6b (chyba przesadzam z tymi drogami kursowymi?czy nie? :) )
No i dołączyli kolejni uczestnicy do 4 ligi z deklaracją stosowania surowych zasad:)
Panowie Przemo,Przemo i Artur.Hi ciekawe jak długo wytrzymają:)
No i informacja dla team bro...nadają się ...:)
Podczas szkolenia chłopcy nie narzekali,że plastikowe butelki były w pakietach 2litrwych.
2 września 2009
Czwarta Liga Okap Dyga
Zasłyszane z ostatniej chwili.
BUGAJSKA KRUCJATA MŁODZIUTKIEGO TEAMU WSPINACZKOWEGO RUSZYŁA 1 WRZEŚNIA NA WIELKI OKAP KAZALNICY I KU WIELKIEMU ZDZIWIENIU OKOLICZNYCH PAŃ W BIKINI NAD MORSKIM OKIEM PRZYSTOJNIACY DYGNELI Z PALCEM W NOSIE ORAZ TŁUCZKIEM I WAŁKIEM IX+ WYCIĄG WIELKIEGO OKAPU. Oczywiście klasycznie.
Co zdeterminowało młodych wspinaczy?....prawdopodobnie Łysego pierwszy dzień wolności, który osiągną stając się bezrobotnym w sensie na własnym....Chudego zaś prawdopodobnie zapach ginu, toniku i żurku zamroczył i nie wiedział co robi.
Jak to się stało?.....naparli najprzód na filar by przykukać okap. Sokole oko Chudego rzekło, że chyba da rade. Potem naparli na okap i przypatentowała biedna bez sił Chudzina wzbudzając w sobie sportową złość. Stosował przy patentowaniu klinowania głową, rękami i ulubioną formę restu tzw. szpagat.
Za drugim razem tenże Chudzina przegrzał w około 25min okap kończąc swoje męczarnie. Odbyło się to przy gwizdach Łysego.Drogę do siodełka robili przez ostrogę w 4.55.
Aaaa…co jest potrzebne do przejścia okapu na drugiego – fifki kuźwa…fifki.
Po komendzie - Możesz iść - fifki podobno już były na pierwszych przelotach.
Jakie nowe patenty?...tłuczek do kotletów i wałek z ząbkami do kotletów. Tłuczkiem Chudy naparzał Łysego żeby zasuwał...wałek zaś z ząbkami do masowania zbułowanych kończyn Chudego. Przydałyby się jeszcze drewniane łyżki i widelce. Podstawa to odpowiednia determinacja i regeneracja.
Dostrzeżone oszukaństwa!!!....Chłopcy stwierdzili jednogłośnie, że model pusch-up to oszukaństwo. Powinno być to zakazane w znanym rejonie wspinaczkowym nad Morskim Okiem. To nie fair...Oj Panie…!!!???
Skład zespołu: Chudy- Sławek Sławatecki, Łysy - Tomasz Szpor
P.S Zamieszczone zdjęcia są z dwóch prób przejścia Okapu. Tzn. z fiaska i sukcesu.
BUGAJSKA KRUCJATA MŁODZIUTKIEGO TEAMU WSPINACZKOWEGO RUSZYŁA 1 WRZEŚNIA NA WIELKI OKAP KAZALNICY I KU WIELKIEMU ZDZIWIENIU OKOLICZNYCH PAŃ W BIKINI NAD MORSKIM OKIEM PRZYSTOJNIACY DYGNELI Z PALCEM W NOSIE ORAZ TŁUCZKIEM I WAŁKIEM IX+ WYCIĄG WIELKIEGO OKAPU. Oczywiście klasycznie.
Co zdeterminowało młodych wspinaczy?....prawdopodobnie Łysego pierwszy dzień wolności, który osiągną stając się bezrobotnym w sensie na własnym....Chudego zaś prawdopodobnie zapach ginu, toniku i żurku zamroczył i nie wiedział co robi.
Jak to się stało?.....naparli najprzód na filar by przykukać okap. Sokole oko Chudego rzekło, że chyba da rade. Potem naparli na okap i przypatentowała biedna bez sił Chudzina wzbudzając w sobie sportową złość. Stosował przy patentowaniu klinowania głową, rękami i ulubioną formę restu tzw. szpagat.
Za drugim razem tenże Chudzina przegrzał w około 25min okap kończąc swoje męczarnie. Odbyło się to przy gwizdach Łysego.Drogę do siodełka robili przez ostrogę w 4.55.
Aaaa…co jest potrzebne do przejścia okapu na drugiego – fifki kuźwa…fifki.
Po komendzie - Możesz iść - fifki podobno już były na pierwszych przelotach.
Jakie nowe patenty?...tłuczek do kotletów i wałek z ząbkami do kotletów. Tłuczkiem Chudy naparzał Łysego żeby zasuwał...wałek zaś z ząbkami do masowania zbułowanych kończyn Chudego. Przydałyby się jeszcze drewniane łyżki i widelce. Podstawa to odpowiednia determinacja i regeneracja.
Dostrzeżone oszukaństwa!!!....Chłopcy stwierdzili jednogłośnie, że model pusch-up to oszukaństwo. Powinno być to zakazane w znanym rejonie wspinaczkowym nad Morskim Okiem. To nie fair...Oj Panie…!!!???
Skład zespołu: Chudy- Sławek Sławatecki, Łysy - Tomasz Szpor
P.S Zamieszczone zdjęcia są z dwóch prób przejścia Okapu. Tzn. z fiaska i sukcesu.
1 września 2009
JAK WYSTAWIĆ SIĘ NA STRZAŁ W NORWEGII ?
Po pierwsze primo… Należy pojechać…….No to pojechaliśmy….Latem żeby było cieplej….a nie było. Pogoda cudo. Po 600km wycieraczki straciły gumki od zasuwania po szybie. Bez zmiany na twarzy miny naparcia jechaliśmy dalej.
Jak jechać? Samochodem oczywiście…..CPN, tankowano, 1-2-3-4 sandał w podłogę…piątki już nie było….delikatny wysoki ton z silnika i wybuchła panika….ja pitolę…i tak 100 kilometrów. Na parkingu pięknym norweskim okazało się, że spitolił się rozrząd.
Ha, ale nie na tyle żeby dalej nie jechać. 4 godzinne rozbieranie silnika, zakładanie pasków i śrubeczek, miliony ka i cha i po centralnym strzale między oczy jedziemy dalej.
Oczywiście pada dalej.
Po drugie primo...Należy pobrać gin i tonic……Mgła, ciągły opad, dwóch samotnych mężczyzn, góry, których nie widać i sześć butelek ginu……. aj jaką trzeba mieć silną wolę….to był strzał poniżej pasa…..Dwóch dni nie opowiemy nigdy….Ale coś mi świeci, że byliśmy zdeterminowani jakimś stanowiskiem i było okej.
Po trzecie primo...Należy mieć wielką chęć wspinania…..Patrzymy na ścianę Trolii z oczkami szklistymi – uczulenie na tonic – i poruszamy się leniwie po sześćset metrowej ścianie Stigbotnhornet w jakiś kominach przewieszonych i mokrych.
Wdzieramy się na pik wycieńczeni myślami. Łysy oznajmia, że kominy to jego specjalność i ruchowo się realizuje i ma potem szanse to wykorzystać w życiu prywatnym.
Szczególnie szpagat, dawał mu radość wyzwalając w nim ciężkie wzdychanie. Mi nie dawało to takiej radości…jestem wyższy.
Norweska noc….cmentarz, przy którym śpimy nastroił nas do ruchu. Zresztą duchów się baliśmy i wypuszczaliśmy na nie Gina z butelki. Decyzja o podjęciu ucieczki padła na ścianę Mongenjury. Wybór drogi ucieczki Nichonshyphothetique.
Zaprzyjaźniona nam formacja mokrym kominem raźnie wyprowadza nas 500m nad glebę. Na gigantycznym tarasie wykonujemy serię obrotów wokół siebie. Motamy się po ścianie szukając drogi. Łysy znalazł piękną rysę. Najpiękniejsza jaką szedł – cytuję jego myśli. Niestety rysa się skończyła i trzeba było zjechać.
Ten zjazd spowodował skuteczną wystawkę na strzał. Powoli zbieraliśmy na spocone czoła chłodny deszczk.
Stan z krzaczka i myśli o odwrocie kominem. Czekamy spokojnie aż deszcz wypełni komin i będziemy mogli uprawiać canioning. Po pierwszej wlewce w buta postanawiamy jechać na cmentarz……..gdzie stało auto oczywiście. Zjazdy szły płynnie a szczególnie klinująca się totalnie o nic mokra lina. Myśl genialna nam się cisnęła tylko jedna….Maleńki ty cały jesteś w dygotach….
Te zjazdy to był strzał w krocze….
Canioning o nazwie Psychophothetique składał się ze zjazdów:
1.Mokrego początki
2.Nie ma gdzie wbić haka.
3.Mokre jaja.
4.Umyte jaja.
5.Kapiące rękawy.
6.Lina nie sięga do ziemi.
6,5. Jak tu zszedłeś?
Po czwarte primo…Należy posiadać plan awaryjny.
Plany mieliśmy i nas z nich spłukało. Ale nie mieliśmy w planie wcześniejszego odwrotu.
Po krótkim szyderstwie ze swoich słabości wróciliśmy do Polski - oczywiście w deszczu.
Jak jechać? Samochodem oczywiście…..CPN, tankowano, 1-2-3-4 sandał w podłogę…piątki już nie było….delikatny wysoki ton z silnika i wybuchła panika….ja pitolę…i tak 100 kilometrów. Na parkingu pięknym norweskim okazało się, że spitolił się rozrząd.
Ha, ale nie na tyle żeby dalej nie jechać. 4 godzinne rozbieranie silnika, zakładanie pasków i śrubeczek, miliony ka i cha i po centralnym strzale między oczy jedziemy dalej.
Oczywiście pada dalej.
Po drugie primo...Należy pobrać gin i tonic……Mgła, ciągły opad, dwóch samotnych mężczyzn, góry, których nie widać i sześć butelek ginu……. aj jaką trzeba mieć silną wolę….to był strzał poniżej pasa…..Dwóch dni nie opowiemy nigdy….Ale coś mi świeci, że byliśmy zdeterminowani jakimś stanowiskiem i było okej.
Po trzecie primo...Należy mieć wielką chęć wspinania…..Patrzymy na ścianę Trolii z oczkami szklistymi – uczulenie na tonic – i poruszamy się leniwie po sześćset metrowej ścianie Stigbotnhornet w jakiś kominach przewieszonych i mokrych.
Wdzieramy się na pik wycieńczeni myślami. Łysy oznajmia, że kominy to jego specjalność i ruchowo się realizuje i ma potem szanse to wykorzystać w życiu prywatnym.
Szczególnie szpagat, dawał mu radość wyzwalając w nim ciężkie wzdychanie. Mi nie dawało to takiej radości…jestem wyższy.
Norweska noc….cmentarz, przy którym śpimy nastroił nas do ruchu. Zresztą duchów się baliśmy i wypuszczaliśmy na nie Gina z butelki. Decyzja o podjęciu ucieczki padła na ścianę Mongenjury. Wybór drogi ucieczki Nichonshyphothetique.
Zaprzyjaźniona nam formacja mokrym kominem raźnie wyprowadza nas 500m nad glebę. Na gigantycznym tarasie wykonujemy serię obrotów wokół siebie. Motamy się po ścianie szukając drogi. Łysy znalazł piękną rysę. Najpiękniejsza jaką szedł – cytuję jego myśli. Niestety rysa się skończyła i trzeba było zjechać.
Ten zjazd spowodował skuteczną wystawkę na strzał. Powoli zbieraliśmy na spocone czoła chłodny deszczk.
Stan z krzaczka i myśli o odwrocie kominem. Czekamy spokojnie aż deszcz wypełni komin i będziemy mogli uprawiać canioning. Po pierwszej wlewce w buta postanawiamy jechać na cmentarz……..gdzie stało auto oczywiście. Zjazdy szły płynnie a szczególnie klinująca się totalnie o nic mokra lina. Myśl genialna nam się cisnęła tylko jedna….Maleńki ty cały jesteś w dygotach….
Te zjazdy to był strzał w krocze….
Canioning o nazwie Psychophothetique składał się ze zjazdów:
1.Mokrego początki
2.Nie ma gdzie wbić haka.
3.Mokre jaja.
4.Umyte jaja.
5.Kapiące rękawy.
6.Lina nie sięga do ziemi.
6,5. Jak tu zszedłeś?
Po czwarte primo…Należy posiadać plan awaryjny.
Plany mieliśmy i nas z nich spłukało. Ale nie mieliśmy w planie wcześniejszego odwrotu.
Po krótkim szyderstwie ze swoich słabości wróciliśmy do Polski - oczywiście w deszczu.
31 sierpnia 2009
Nagości na Krywaniu
Każdy szanujący się Słowak powinien choć raz w życiu stanąć na szczycie Krywania. Postanowiłem i ja - Łysy , gdyby okazało się kiedyś że w moich żyłach płynie jakimś cudem słowacka krew. No tak na wszelki wypadek.
Absolutną pewnością co do własnej genealogii wykazał się kolega Koparka , odcinając się od naszych południowych sąsiadów . „Ja ?Tak wysoko? Na nartach? Oszalałeś ? I jeszcze może zjechać ,co ?” W wolnym tłumaczeniu brzmi to tak: Dziadek Norweg, babka Włoszka , a ja Kaszeb.
Poszedłem więc z Kazokiem , którego znam długo , a który kiedyś wygadał się , że podobała mu się jedna Słowaczka. Zawsze to coś…
Ogólnie to było tak jak zwykle nie ma co pisać…Piękna góra , a reszta to jak kij w szprychy , zrywka o 3:00 , dojazd na Słowację (ten pieprzony gabaryt pod Krakowem…) , potem jak zwykle oślepiające słońce , upał dokoła , monotonny spacer pomiędzy rabatkami krokusów , rozmowa o du.. przysłowiowej Maryni ☺ , potem narty (nuda z monotonią )- znaczy się do góry spacer , człowiek sapie ,poci się przesuwa powoli Krywań pod fokami ,aż przesunie do piku. Potem tradycyjnie gratulacje , uściski i foty na szczycie , życzenia zdrowia i pomyślności , zadumy chwila ( czytaj odpoczynek). („co to jest k.. świerzop”)
No i znowu nuda przetykana jękami Kazoka „aj , moje plecy” (kamień go zaatakował w czasie zjazdu , znienacka i zdradliwie od tyłu w plecy , fatalna sprawa ☺)
No i do domu pognaliśmy po tych przygodach , nie kupując od przygodnych góralek : serków, scypków i oscypków , za to dokładnie zwiedzając okolice Zatora , Tychów , Brzeszcza , Pszczyny …..
Taki to był skrót do domu omijający zakopiankę z zaklinowanym gabarytem.
Podczas wyjazdu:
1)osiągnięto wierzchołek Krywania 2495 niebieskim szlakiem na nartach
2)wypito 3 litry wody
3)zjedzono 1 pomarańczę – była cudowna , pachnąca , słodka , równiuteńko podzielona , niezwykle starannie obrana , słowem „pomarańczowe niebo w gębie”
PS. Kopara żałuj
Subskrybuj:
Posty (Atom)