2 września 2009

Czwarta Liga Okap Dyga

Zasłyszane z ostatniej chwili.


BUGAJSKA KRUCJATA MŁODZIUTKIEGO TEAMU WSPINACZKOWEGO RUSZYŁA 1 WRZEŚNIA NA WIELKI OKAP KAZALNICY I KU WIELKIEMU ZDZIWIENIU OKOLICZNYCH PAŃ W BIKINI NAD MORSKIM OKIEM PRZYSTOJNIACY DYGNELI Z PALCEM W NOSIE ORAZ TŁUCZKIEM I WAŁKIEM IX+ WYCIĄG WIELKIEGO OKAPU. Oczywiście klasycznie.

Co zdeterminowało młodych wspinaczy?....prawdopodobnie Łysego pierwszy dzień wolności, który osiągną stając się bezrobotnym w sensie na własnym....Chudego zaś prawdopodobnie zapach ginu, toniku i żurku zamroczył i nie wiedział co robi.



Jak to się stało?.....naparli najprzód na filar by przykukać okap. Sokole oko Chudego rzekło, że chyba da rade. Potem naparli na okap i przypatentowała biedna bez sił Chudzina wzbudzając w sobie sportową złość. Stosował przy patentowaniu klinowania głową, rękami i ulubioną formę restu tzw. szpagat.




Za drugim razem tenże Chudzina przegrzał w około 25min okap kończąc swoje męczarnie. Odbyło się to przy gwizdach Łysego.Drogę do siodełka robili przez ostrogę w 4.55.
Aaaa…co jest potrzebne do przejścia okapu na drugiego – fifki kuźwa…fifki.
Po komendzie - Możesz iść - fifki podobno już były na pierwszych przelotach.





Jakie nowe patenty?...tłuczek do kotletów i wałek z ząbkami do kotletów. Tłuczkiem Chudy naparzał Łysego żeby zasuwał...wałek zaś z ząbkami do masowania zbułowanych kończyn Chudego. Przydałyby się jeszcze drewniane łyżki i widelce. Podstawa to odpowiednia determinacja i regeneracja.





Dostrzeżone oszukaństwa!!!....Chłopcy stwierdzili jednogłośnie, że model pusch-up to oszukaństwo. Powinno być to zakazane w znanym rejonie wspinaczkowym nad Morskim Okiem. To nie fair...Oj Panie…!!!???


Skład zespołu: Chudy- Sławek Sławatecki, Łysy - Tomasz Szpor

P.S Zamieszczone zdjęcia są z dwóch prób przejścia Okapu. Tzn. z fiaska i sukcesu.


1 września 2009

JAK WYSTAWIĆ SIĘ NA STRZAŁ W NORWEGII ?

Po pierwsze primo… Należy pojechać…….No to pojechaliśmy….Latem żeby było cieplej….a nie było. Pogoda cudo. Po 600km wycieraczki straciły gumki od zasuwania po szybie. Bez zmiany na twarzy miny naparcia jechaliśmy dalej.
Jak jechać? Samochodem oczywiście…..CPN, tankowano, 1-2-3-4 sandał w podłogę…piątki już nie było….delikatny wysoki ton z silnika i wybuchła panika….ja pitolę…i tak 100 kilometrów. Na parkingu pięknym norweskim okazało się, że spitolił się rozrząd.
Ha, ale nie na tyle żeby dalej nie jechać. 4 godzinne rozbieranie silnika, zakładanie pasków i śrubeczek, miliony ka i cha i po centralnym strzale między oczy jedziemy dalej.
Oczywiście pada dalej.
Po drugie primo...Należy pobrać gin i tonic……Mgła, ciągły opad, dwóch samotnych mężczyzn, góry, których nie widać i sześć butelek ginu……. aj jaką trzeba mieć silną wolę….to był strzał poniżej pasa…..Dwóch dni nie opowiemy nigdy….Ale coś mi świeci, że byliśmy zdeterminowani jakimś stanowiskiem i było okej.


Po trzecie primo...Należy mieć wielką chęć wspinania…..Patrzymy na ścianę Trolii z oczkami szklistymi – uczulenie na tonic – i poruszamy się leniwie po sześćset metrowej ścianie Stigbotnhornet w jakiś kominach przewieszonych i mokrych.

Wdzieramy się na pik wycieńczeni myślami. Łysy oznajmia, że kominy to jego specjalność i ruchowo się realizuje i ma potem szanse to wykorzystać w życiu prywatnym.
Szczególnie szpagat, dawał mu radość wyzwalając w nim ciężkie wzdychanie. Mi nie dawało to takiej radości…jestem wyższy.

Norweska noc….cmentarz, przy którym śpimy nastroił nas do ruchu. Zresztą duchów się baliśmy i wypuszczaliśmy na nie Gina z butelki. Decyzja o podjęciu ucieczki padła na ścianę Mongenjury. Wybór drogi ucieczki Nichonshyphothetique.

Zaprzyjaźniona nam formacja mokrym kominem raźnie wyprowadza nas 500m nad glebę. Na gigantycznym tarasie wykonujemy serię obrotów wokół siebie. Motamy się po ścianie szukając drogi. Łysy znalazł piękną rysę. Najpiękniejsza jaką szedł – cytuję jego myśli. Niestety rysa się skończyła i trzeba było zjechać.
Ten zjazd spowodował skuteczną wystawkę na strzał. Powoli zbieraliśmy na spocone czoła chłodny deszczk.
Stan z krzaczka i myśli o odwrocie kominem. Czekamy spokojnie aż deszcz wypełni komin i będziemy mogli uprawiać canioning. Po pierwszej wlewce w buta postanawiamy jechać na cmentarz……..gdzie stało auto oczywiście. Zjazdy szły płynnie a szczególnie klinująca się totalnie o nic mokra lina. Myśl genialna nam się cisnęła tylko jedna….Maleńki ty cały jesteś w dygotach….
Te zjazdy to był strzał w krocze….
Canioning o nazwie Psychophothetique składał się ze zjazdów:
1.Mokrego początki
2.Nie ma gdzie wbić haka.
3.Mokre jaja.
4.Umyte jaja.
5.Kapiące rękawy.
6.Lina nie sięga do ziemi.
6,5. Jak tu zszedłeś?

Po czwarte primo…Należy posiadać plan awaryjny.
Plany mieliśmy i nas z nich spłukało. Ale nie mieliśmy w planie wcześniejszego odwrotu.
Po krótkim szyderstwie ze swoich słabości wróciliśmy do Polski - oczywiście w deszczu.