31 sierpnia 2009

Nagości na Krywaniu


Każdy szanujący się Słowak powinien choć raz w życiu stanąć na szczycie Krywania. Postanowiłem i ja - Łysy , gdyby okazało się kiedyś że w moich żyłach płynie jakimś cudem słowacka krew. No tak na wszelki wypadek.
Absolutną pewnością co do własnej genealogii wykazał się kolega Koparka , odcinając się od naszych południowych sąsiadów . „Ja ?Tak wysoko? Na nartach? Oszalałeś ? I jeszcze może zjechać ,co ?” W wolnym tłumaczeniu brzmi to tak: Dziadek Norweg, babka Włoszka , a ja Kaszeb.
Poszedłem więc z Kazokiem , którego znam długo , a który kiedyś wygadał się , że podobała mu się jedna Słowaczka. Zawsze to coś…

Ogólnie to było tak jak zwykle nie ma co pisać…Piękna góra , a reszta to jak kij w szprychy , zrywka o 3:00 , dojazd na Słowację (ten pieprzony gabaryt pod Krakowem…) , potem jak zwykle oślepiające słońce , upał dokoła , monotonny spacer pomiędzy rabatkami krokusów , rozmowa o du.. przysłowiowej Maryni ☺ , potem narty (nuda z monotonią )- znaczy się do góry spacer , człowiek sapie ,poci się przesuwa powoli Krywań pod fokami ,aż przesunie do piku. Potem tradycyjnie gratulacje , uściski i foty na szczycie , życzenia zdrowia i pomyślności , zadumy chwila ( czytaj odpoczynek). („co to jest k.. świerzop”)
No i znowu nuda przetykana jękami Kazoka „aj , moje plecy” (kamień go zaatakował w czasie zjazdu , znienacka i zdradliwie od tyłu w plecy , fatalna sprawa ☺)
No i do domu pognaliśmy po tych przygodach , nie kupując od przygodnych góralek : serków, scypków i oscypków , za to dokładnie zwiedzając okolice Zatora , Tychów , Brzeszcza , Pszczyny …..
Taki to był skrót do domu omijający zakopiankę z zaklinowanym gabarytem.

Podczas wyjazdu:
1)osiągnięto wierzchołek Krywania 2495 niebieskim szlakiem na nartach
2)wypito 3 litry wody
3)zjedzono 1 pomarańczę – była cudowna , pachnąca , słodka , równiuteńko podzielona , niezwykle starannie obrana , słowem „pomarańczowe niebo w gębie”

PS. Kopara żałuj